Tragiczny pożar w Czaplinku. Rodziny straciły prawie wszystko
Jak przekazała zachodniopomorska straż pożarna, 26 grudnia 2024 roku około godziny 10:30 doszło do pożaru na poddaszu budynku w Czaplinku. Przed przybyciem straży ewakuowało się 15 osób. 2 z poparzeniami trafiły do szpitala.
- W wyniku pożaru spaleniu uległy dwa mieszkania. Dwa w wyniku działań gaśniczych zostały zalane i nie nadają się do zamieszkania. Dzięki interwencji strażaków udało się uratować cztery mieszkania. W kulminacyjnym momencie działań na miejscu pracowało ponad 70 strażaków - przekazał rzecznik prasowy Zachodniopomorskiego Komendanta Wojewódzkiego Państwowej Straży Pożarnej.
Na miejscu pojawiły się też od razu władze miasta.
Monika Hrybowicz uratowana nie przez czujkę, a sąsiada
Pani Monika Hrybowicz jest znana w Czaplinku. Znajomi mówią, że to człowiek z sercem na dłoni. Miła, pomocna, uśmiechnięta. Niestety te święta Bożego Narodzenia pokazały, jak okrutny bywa los. Miały to być z pozoru normalne święta. W Wigilię dzielili się opłatkiem, pierwszego dnia mieli gości. Pani Monika zaczęła wieczorem sprzątać stół, aby poranek był spokojniejszy.
- Wstajemy drugiego dnia świąt i stwierdziliśmy, "a jest wolne, poleżymy jeszcze". Między 10 a 11 ktoś zaczął walić do naszych drzwi i słyszymy „pomocy!”. Nie wiedzieliśmy, od której strony wyjść: od ulicy czy podwórka. Mąż wyleciał, szybko usłyszał, co się dzieje. Wrócił i mówi „Monika dzwoń po straż i 112”. Wiedziałam, że się pali. Przez te emocje nie mogłam wybrać numeru alarmowego. Mąż wrócił i kazał mi szybko zabrać córkę, a potem wyjść z domu. Nic nie brałam, tylko legginsy na siebie. Córeczka szybko poszła też po psa i uciekliśmy przed dom - powiedziała dla szczecin.eska.pl pani Monika.
Jak zaznacza, pomogli jej sąsiedzi.
- To nie czujka zareagowała, tylko sąsiedzi. Usłyszeli oni szczekanie psa, wyjrzeli i zobaczyli ogień. To oni nas ostrzegli. W tym budynku mieliśmy też wydzielone mieszkanie, które wynajmowałam. Tam żyła rodzina z 1.5 rocznym dzieckiem i psem. Sąsiad potrzebował pomocy od męża – balkonem nie udało się wyjść, bo elektronika padła. Mąż tam wrócił z drugim sąsiadem Pawłem (ten, co ich uratował i obudził – przyp.pd), żeby ratować innych. Było widać dosłownie języki ognia. Pierwsze co pomyślałam, że nie ma męża, bo poszedł ratować sąsiadów. Bałam się, że wszyscy spłonęli. Potem zobaczyłam, że z Pawłem wynosi sąsiadkę i dziecko. Uratowali ich, potem przyjechała straż. Dla mnie ten czas oczekiwania to była wieczność. Wiedziałam już, że ogień zajmuje moją część mieszkania. Po belkach, ścianie szło od sypialni. Podłoga zerwała się do salonu. Wszystko poszło, po prostu nic nie ma. Mąż budował wszystko 20 lat własnymi rękami. Pies sąsiadów nie przeżył tego pożaru, bo się znajdował blisko korytarza. Gdyby to było w nocy – to najpierw spłonęliby sąsiedzi z góry. A później by zajęło moją sypialnię. Dzięki sąsiadowi Pawłowi żyjemy. Jesteśmy im wdzięczni za to, że nam pomogli. - opowiada pani Monika.
Jak dodaje poszkodowana w pożarze, sąsiad z góry został dosyć mocno poparzony. Dziecko zostało praktycznie nietknięte.
Tragiczny pożar w Czaplinku. Trwa zbiórka
Jak opowiada nam pani Monika, w chwilę straciła dosłownie wszystko, co materialne.
- Jak ja poszłam do zwęglonego mieszkania… Nie dowierzałam. Mieliśmy wysoki standard, bo drzwi drewniane, klimatyzacje, nowa garderoba za 10 tysięcy złotych na wymiar. Teraz te rzeczy są nieważne, bo docenia się wszystko. Nie potrafię określić kwoty strat. Mogę powiedzieć, że nie mam nic, ale mam rodzinę. Wzmocniło nas to. Mam dobrych sąsiadów, którzy nam od razu pomagają. Zaczęli na własną rękę działać. Oczywiście miasto nam też pomaga, nie ujmuję im tego. Jak patrzę na wszystko i możliwość odbudowania, to chyba wolę teraz od podstaw wybudować nowy dom - powiedziała pani Monika.
Jednocześnie poprosiła nas o dodanie podziękowań.
- Chcę podziękować ludziom, którzy nam pomagają. Znajomym i przede wszystkim rodzinie - mówi wzruszona pani Monika.
Razem z resztą poszkodowanych w pożarze w Czaplinku uruchomiła zbiórkę.